BasiaM pisze:
Wiadomo, że jak ogar zaczyna już galopować to możemy sobie nawet pajacyki robić, skakać, gwizdać a on i tak nie słyszy ...
Ano, prawda.
Ja mam kilka swoich taktyk - raz, że jak zauważę coś na horyzoncie przed psem a widzę, że się szykuje (zastyga w bezruchu) to rzucam mu ostrzegawcze "Nieee", albo biorę kijka/zabawkę/smaka i odwracam uwagę.
Druga sprawa, że jak już oboje coś wypatrzymy to ja nie okazuję żadnych emocji - ot, patrzę kątem oka i jakby nigdy nic idę w swoją stronę. Zauważyłam, że mój pies czując moje emocje i wiedząc, że będę za nim gonić i przywoływać - uciekał w stronę psa/zwierzyny tym chętniej. Aż dochodziło do idiotycznych sytuacji, w której moje nerwowe przywołanie działało na niego jak sygnał startowy...
Jak już mi partyzant da dyla, to staram się nie wołać, tylko gwizdam. Jeśli nie wraca - odchodzę kawałek i faktycznie - czekam. Albo powoli się oddalam, co jakiś czas gwizdając żeby słyszał, że jestem coraz dalej (to zależy, czy teren jest mu znany, czy nowy. Na nowym czekam).
I zawsze wraca. Jasne - po drodze coś jeszcze pogoni, pewnie i podeżre, ale ja sobie uświadomiłam, że i tak temu nie zapobiegnę, psa nie dogonię, nie przyspieszę jego powrotu i tylko spokój może mnie uratować. Innymi słowy - jak już pies da w długą to nic na to nie poradzę i cokolwiek ma się wydarzyć i tak się wydarzy.
Tylko tu jest haczyk - na taki spokój można sobie pozwolić w plenerze. Gorzej, jak w pobliżu jest ulica. Wtedy sposób mam tylko jeden - rzucam się biegiem w przeciwnym kierunku i gwizdam. Jak najdalej od ulicy. Ale wtedy jest mega stres
Udało mi się uczynić mojego psa w miarę przywoływalnym i nie uciekającym, ale to wymagało dużo ćwiczeń... I na przykład olewania psa, jeśli wiem, ze teren jest bezpieczny. Zauważyłam, że nadmiar troski i zainteresowania nam szkodził - jak zaczęłam zirytowana ignorować jego uciekanie i iść w swoją stronę - role się odwróciły - to on zazwyczaj wypatruje, czy się nie oddalam.