Temat zboczył z kursu czyli chyba off. Ale jednak dokończę.
Przez kilkanaście lat mieszkałem w całkiem sporej wsi gminnej w Ziemi Dobrzyńskiej. W domu z dużym ogrodem. Czas tam spędzony wspominam generalnie przyjemnie. Ale w tym czasie skradziono mi dwa psy. Jednego w typie ON, drugiego w typie mały ogar. ON dwukrotnie. Drugi raz skutecznie. Po naszej wyprowadzce usiłowano wyprowadzić z kojca należącą do rodziny sukę w typie bullterier. Rodzina posiadała kilka rosnących dalej od domu drzew czereśniowych. Była tylko jedna próba uwiązania psa na noc celem ich pilnownia. Z uzasadnionej obawy, że może zostać zatłuczony na śmierć drugiej nie podjęto. Podrzucanie szczeniaków lub kociaków też było częste. Wiadomo głupie zadbają. Nie jestem też przekonany do czystości wód w śródpolnych bajorkach. Mycie w nich urządzeń rolniczych nie było rzadkością. Przynajmniej wtedy.
Być może na podkarpaciu ze strachu przed wilkami psy się bardziej pilnuje. Ja mogłem spokojnie kupić w pełni rodowodowego psa{czytaj cennego} dopiero jak zamieszkałem w bloku. Fakt położonym na skraju miasta przy lesie. Jednak wieczorem miałem i mam gdzie z nim wyjść. Przykro to może mówić ale w mieście jednak, przy pomocy pewnych służb, problem watach zmalał. Wystarczyła jedna akcja wyłapywania bezpańskich psów.
Oto co potrafi gromada psów mających właścicieli. Niedźwiedzi i rysi u nas brak. Wilki podobno są gdzieś dalej nad Wisłą.
Samej sceny zagryzienia nie widziałem. Polowania i owszem.
Nie była to jedyna sarna tej zimy którą znalazłem w podobnym stanie.
Kiedy po południu zimą wychodziłem z Baltem na spacer, widziałem niejednokrotnie jak od strony budynków gospodarskich zaczyna się zbierać stado i wędrować w stronę lasu. Człowieka z dużym psem jeszcze się boją. O próbie zaatakowania starszego mężczyzny słyszałem. Później na spacer wychodził z petardami.